Przejdź do treści

Bieszczady (nie) znane

Bieszczady – przecież wszystkim znane – o czym tu pisać?

Każdy wie np., że nie można znaleźć noclegu na 3 dni przed sylwestrem, albo że..

Bieszczady to przede wszystkim natura, raj dla osób kochających piesze wycieczki.

No cóż, Misie nie należą do bardzo trekkingowych misiów – no chyba, że pożądana atrakcja turystyczna znajduje się 12 km dalej i można tam dojść tylko pieszo, to nikt ich na tym szlaku nie wyprzedzi, ale chodzić, aby chodzić..co to, to nie.

Co zatem misie z Pandą na czele mogą powiedzieć o Bieszczadach? Nie narażając się przy tym na zarzuty o profanację.

Po pierwsze polecamy wyjazd zimną – oczywiście jeśli nie mamy w planach przejść całej pętli bieszczadzkiej, gdyż mimo wszystko większość osób przyjeżdża latem zapewne właśnie w tym celu.
Jeśli chcemy zaznać ciszy i spokoju to zima jest idealnym okresem na wyjazd, do tego ośnieżone pagórki i drzewa iglaste nadają Bieszczadom szczególny klimat.

Po drugie – nie wszystko booking co się świeci – cena za pokój na bookingu w opcji 2+1 (zaznaczając na booking podróż z dzieckiem, portal często podwyższa cenę końcową pomimo, że obiekt może normalnie tej opłaty nie pobierać)  – 190 zł/noc , cena na start podczas rozmowy przez telefon 140 zł/noc (dziecko za darmo), cena na koniec tejże rozmowy przy bezpośredniej rezerwacji bez bookingu – wspomniane wcześniej 120 zł/dobę – warto zatem rozmawiać.

Po trzecie – warto pytać lokalnie – będąc na miejscu chcieliśmy wybrać się na kulig.
Standardowe poszukiwania on-line – w naszych terminach organizowały jedynie 2 firmy – cena 100 zł/osoba –  czas trwania 3 godziny z ogniskiem.
Ani 3 godziny, ani ognisko w wersji Pandowej nie były dla nas zbyt atrakcyjne, nie pomagało też to, że każdy z tych kuligów oddalony był od nas o ponad godzinę drogi samochodem.

Pytając i szukając, udało nam się znaleźć lokalnie Pana, który zorganizował nam prywatny (!) kulig za 50 zł od osoby – Panda gratis ? Kulig miał co prawda trwać 2 godziny, a skończył się już po godzinie i piętnastu minutach, więc przeliczając to na stosunek czas do ceny, wypadł mniej korzystnie niż opcja 3 godzinna za 100 zł, jednak dla Pandy był to czas aż nadto wystarczający, a krótszy czas związany był wyłącznie z niskim poziomem śniegu, przez który nie udało się nam wjechać saniami w bardziej odludne leśne tereny, więc skończyło się na mniej urokliwym zwiedzaniu wioski i kawałka lasu.

Nasz woźnica wyglądał na osobę, która robiła to z czystej pasji (nie mając nawet strony internetowej i nie szukając promocji), więc nie doszukuję się tutaj złej woli. Śniegu było faktycznie jak na lekarstwo, więc prawdopodobnie każdy z tych kuligów mógł wyglądać podobnie o tej porze, mimo wszystko pozostał lekki niedosyt, ale gdybym szukał kuligu po raz kolejny, to z pewnością wybralibyśmy tą samą opcje – upewniając się jednak wcześniej co do warunków i możliwości przejazdu bardziej urokliwą trasą.

Po czwarte primo i ultimo – daj się pozytywnie zaskoczyć – szukając jedzenia natrafiliśmy w googlach na dwie restauracje, z której jedną – Wilcza Jama z opinią 4,5 odwiedziliśmy dwa razy (z braku większych alternatyw), drugą Gospodę pod Żubrem z opinią 3,4 staraliśmy się omijać szerokim łukiem.
„Pech” chciał, że jednego dnia trafiliśmy pod Żubra i później żałowałem..że nie byliśmy tam wcześniej (naleśniki z serem pierwsza klasa, mój nowy hit wg. tego przepisu!), a Wilcza Jama z swoimi opiniami? No cóż..również żałowałem, ale że byliśmy tam aż 2 razy – owszem świetny wystrój, ale jedzenie już tylko przeciętne i podane prawie że na zimno.

Do Bieszczad na pewno jeszcze wrócimy, niby znane, ale jednak za każdym razem pozwalające odkryć coś nowego.

Pozostaw komentarz