Zbliża się majówka, tradycyjnie jak co roku jest to okres w którym zwykle zaczynamy myśleć o wyjazdach, a jak podróże to i jedzenie! No właśnie Panda i jedzenie w podróży….
Z wielu rozmów z znajomymi jak i spotykanymi ludźmi wiemy, że jest to temat, który niektórym spędza sen z powiek, ale czy słusznie?
Jeszcze do niedawna Panda należała przez pewien dłuższy moment do raczej niechętnie jedzących gryzoni, radzić sobie jednak jakoś trzeba, zwłaszcza w podróży. Tym bardziej można właśnie powiedzieć, że Misie jedzenie poza domem mają opanowane do perfekcji 🙂
Jak nakarmić małą Pandę poza domem i nie zwariować
Etap 1. Po pierwsze mleko!
Niby oczywista oczywistość.
Póki Panda jest tylko na mleku, problem z głowy.
Wielokrotnie spotkaliśmy się z opinią, że póki Panda jest mała i na mleku to należy unikać podróży, a najlepiej zacząć je z chwilą, kiedy Panda będzie w stanie zjeść samodzielnie schabowego 🙂
Nic bardziej mylnego!
Mleko nie tylko załatwia nam problem poszukiwania pożywienia, jego podgrzewania itd, ale też jest świetnym uspokajaczem dla małej Pandy.
Do tego dostępne jest wszędzie i zawsze kiedy Panda tego potrzebuje. Wsiadasz do samolotu, porcja mleka podczas startu i w drogę.
Nie ma lepszego momentu na rozpoczęcie podróży!
Etap 2. Rozszerzamy dietę.
Warzywa, kaszka i w drogę? Żaden problem.
Potrzebne akcesoria – termos na wodę (do zrobienia kaszki lub kaszki instant, u nas sprawdziła się „czary mary”) lub na zupkę. Możemy polecić używane przez nas termosy Skip Hop oraz Lassig, które trzymają ciepło nawet 7 godzin.
Do tego pojemnik na owoce, bidon i kilka gotowych dań w słoiczku.
Mile widziany też czajnik w pokoju i nożyk do krojenia owoców.
Wygląda na długą listę, ale weźmy pod uwagę, że mówimy o wyposażeniu na kilku(nasto)dniowe wyjazdy, na krótkie, listę skracamy oczywiście do minimum dla planowanych w tym czasie posiłków 🙂
Szukając noclegu, zaczęliśmy zwracać uwagę na możliwość dostępu do kuchni, lodówki albo chociaż właśnie czajnika w pokoju. Ułatwia to przechowywanie i przygotowywanie posiłków, nie jest to jednak niezbędne.
Na jednodniowe wyjścia w etapie rozszerzania diety na drogę zabieraliśmy zwykle pojemniczek z pokrojonym owocem / warzywem – np. marchewką, ogórkiem, melonem, jabłkiem itd.
Do tego jakaś podgrzana zupka w termosie i słoiczek z jedzonkiem na drugie danie do podgrzania. Tutaj ogranicza nas praktycznie tylko fantazja – i ilość pojemników oraz termosów, którymi dysponujemy.
Jeśli mamy wolny termos, to słoiczek zawsze można podgrzać już w pokoju – jeśli mamy czajnik lub kuchenkę, jeśli nie, to restauracji w której aktualnie sami jemy jedzenie. Nigdy nie zdarzyło nam się, aby restauracja nie pomogła w odgrzaniu słoiczka (ba, nawet w samolocie odgrzewają), więc nie ma się czego obawiać.
Zanim w naszym życiu pojawił się termos, „walczyliśmy” żeby chociaż śniadanie zostało zjedzone w hotelu przed wyjściem na wycieczkę i tak np. będąc u progu Parku Narodowego Zhangjiajie w Chinach – zwanego także parkiem Avatar –
Zamiast zjeść posiłek z termosu w otoczeniu pięknej przyrody, wyruszaliśmy na szlak długo za późno, dopiero wtedy, kiedy posiłek został skończony w hotelu, a tak byłoby i przyjemniej jeść na łonie natury i więcej można by zobaczyć.
Etap 3 – Restauracja
Na tym etapie tak naprawdę kończą się nasze rozterki odnośnie tego co zje Panda – zje to co i my. 😉
Oczywiście z pewnymi wyjątkami…
Przywołując np. raz jeszcze wspominany przykład Chin – gdybyśmy w tamtym czasie byli na etapie „restauracja” to Panda momentami byłaby chyba na diecie ryżowej, albo pół dnia spędzalibyśmy na poszukiwaniu jedzenia innego niż kurze nóżki czy chiński McDonald’s (nota bene wyjątkowo o całkiem innym smaku niż w każdym innym kraju – w skrócie @@@).
Warto zatem mieć coś awaryjnie w zapasach – zwłaszcza jeżeli nie jesteśmy pewni miejsca do którego jedziemy.